Życiorys
Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa; On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich – w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym. W Nim mamy odkupienie przez Jego krew – odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski.
Ef 1, 3-7
Siostra M. Włodzimira Czesława Wojtczak urodziła się 20 lutego 1909 roku we Franklinowie, wiosce położonej niedaleko Ostrowa Wielkopolskiego. Następnego dnia została ochrzczona w kościele parafialnym pw. św. Wojciecha w Lewkowie, w tym też kościele przyjęła Pierwszą Komunię Św. Pochodziła ze średnio zamożnej rodziny. Ojciec Józef był kowalem, a matka Jadwiga, z domu Płóciennik, zajmowała się domem. Oprócz Czesławy Wojtczakowie posiadali jeszcze starszą o cztery lata córkę Mariannę. Czesiu, Ewa i Janinka zmarli po urodzeniu. Był jeszcze Mieciu, najmłodszy, niestety w wieku około dwóch lat zginął w wypadku bawiąc się na podwórku.
Nauka krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia.
1 Kor 1,18
Czasy, w których przyszło im żyć nie należały do łatwych. Pierwsza wojna światowa zmusiła Józefa do walki na froncie francuskim, w szeregach armii pruskiej. Jadwiga została wówczas sama z dwiema córkami. Prowadziła przydrożny zajazd, aby móc utrzymać rodzinę i przetrwać wojenną zawieruchę.
Po skończonej wojnie i odzyskaniu przez Polskę niepodległości Wojtczakowie przeprowadzili się do Ostrowa Wielkopolskiego. Zakupiona przez nich kamienica przy Zielonym Rynku istnieje do dzisiaj, niestety, po kuźni ojca nie ma już śladu. Rodzina siostry mieszka obecnie w mieszkaniu na pierwszym piętrze, które zostało dobudowane nieco później, gdy siostra Włodzimira była już w klasztorze. To tutaj powróciła po wybuchu drugiej wojny światowej.
Czesława od najwcześniejszych lat odznaczała się niesamowitą pracowitością, osiągając dobre wyniki w nauce, a także angażując się we wszelką działalność charytatywną. Uczęszczając do Gimnazjum i Liceum Żeńskiego z inicjatywy wychowawczyni współtworzyła koło miłosierdzia, które otoczyło troską biedną wdowę z trójką dzieci. Co tydzień, wraz z koleżankami, odwiedzała tę rodzinę, organizując im potrzebną pomoc. Jak wspomina jedna z nich, Eleonora Szymczak, Czesia „biednym okazywała zawsze dużo serca”.
Dziecięca prostota i bezpośredni, szczery stosunek do otoczenia był szczególnym rysem jej charakteru. Koleżanki wspominają ją jako pogodną, uczynną, wyrozumiałą dla wszystkich, cichą, a nade wszystko lubianą, także przez grono nauczycielskie. Zawsze skromną i pełną wewnętrznej dobroci. Wyróżniała się delikatną posturą i lekko pochyloną na bok głową. Twarz miała nieco bladą, spokojną i uśmiechniętą, włosy jasne, lekko rozwiane, oczy niebieskie.
Czesława odznaczała się dużą wrażliwością artystyczną zarówno w zakresie muzycznym, deklamatorskim, jak i plastycznym. Jej siostrzenica podkreśla, że ciocia pisała do nich dużo i że listy były pisane wierszem, niestety, nie zachował się ani jeden z nich. Pani Antonina przechowuje w swej pamięci fragment listu, który był adresowany właśnie do niej, były to życzenia Bożonarodzeniowe. Zachował się także jeden obraz z podpisem i datą 20 kwietnia 1930 roku, czyli na kilka miesięcy przed wstąpieniem do klasztoru. Przedstawia on przewrócony kosz pełen brzoskwiń. Z opowiadań wiadomo, że był jeszcze jeden – przedstawiający konia, a także liczne małe obrazki, które przesyłała w listach, głównie do swego chrześniaka, ks. Zbigniewa Pawlaka. Siostry, które przebywały z nią w postulacie i nowicjacie, wspominają jej niezwykłe wyczucie deklamatorskie, zwłaszcza jeśli trzeba było grać role związane z Matką Bożą.
W Panu pokładam nadzieję, nadzieję żywi moja dusza, czeka na Twe słowo. Dusza moja oczekuje Pana bardziej niż strażnicy świtu.
Ps 130, 5-6
W 1927 roku Czesława ukończyła siedmioletnie Gimnazjum i Liceum Żeńskie zwieńczone egzaminem dojrzałości. Po zdanej maturze wstąpiła do organizacji kościelnej Młode Polki, gdzie sumiennie pełniła funkcję skarbniczki oraz brała udział w inicjatywach podejmowanych przez stowarzyszenie. Był to dla niej bardzo intensywny czas, nie tylko odznaczający się zaangażowaniem w służbę charytatywną, lecz także w wielką walkę duchową. Czesia bowiem rozważała całkowite oddanie się Bogu i wstąpienie do Karmelu. Ksiądz Aleksy Wietrzykowski, który był wówczas opiekunem Młodych Polek, wspomina ją jako „dziewczę dobre i Boże”. Również koleżanki zauważały jej umiłowanie modlitwy i większą wrażliwość na sprawy duchowe. Czesia próbowała także i je zarazić swym wielkim nabożeństwem do Serca Jezusowego, często w rozmowach nawiązywała do tematów religijnych. Zdarzało się, że widywano ją klęczącą przed zamkniętymi drzwiami kościoła i adorującą Najświętszy Sakrament. Niestety, jej powołaniu bardzo sprzeciwiali się rodzice, zwłaszcza mama. W domu dochodziło do awantur z tego powodu. W czasie jednej z nich matka wypowiedziała słowa, które stały się dla niej drogowskazem: „Gdybyś jeszcze poszła do elżbietanek, ale do Karmelu – dziecko wybij to sobie z głowy”. Odtąd zaczęła myśleć o Zgromadzeniu Sióstr św. Elżbiety.
Czesława w szeregi elżbietańskie wstąpiła 18 sierpnia 1930 roku, choć, jak sama wyznała, ręka jej drżała, gdy po raz pierwszy miała zadzwonić do furty. Wahała się, czy wejść, czy nie wejść. Czy żyć wśród sióstr elżbietanek, czy w karmelitańskiej klauzurze. Zdecydowała, weszła. Ówczesną mistrzynią była Matka Stylita Karczyńska, człowiek o wielkim sercu i nieprzeciętnym wyrobieniu duchowym. Wiele sióstr podkreśla, że była dla nich jak prawdziwa matka. Pod jej skrzydłami postulantka Czesia mogła się czuć bezpiecznie. Wiele razy korzystała z jej porad i wskazówek. Często była u niej na rozmowie, co świadczy o jej wielkim zaufaniu do Matki Mistrzyni. Zawsze była gotowa, by spełnić jej polecenia. Matka Stylita dawała ją za wzór innym siostrom „cicha, zadowolona, nie wymagająca, mimo że w domu była dobrze sytuowana, mogłaby narzekać i mieć pretensje”. Nie wyróżniała jednak siostry Włodzimiry w niczym. Postulantka Czesia otrzymywała z domu paczki, w których znajdowała się głównie żywność oraz wiele słodyczy. Z tych darów korzystały wszystkie siostry.
Czesława jeszcze w czasie postulatu ukończyła Wyższy Instytut Kultury Religijnej w Poznaniu, którego dyrektorem był ks. dr Kozłowski. Studia w Katolickiej Szkole Społecznej uwieńczyła pracą „O podwórkowym świecie dziecka”. Pracę tę napisała podczas wakacji w domu rodzinnym w Ostrowie Wielkopolskim. Przez okno obserwowała bawiące się dzieci. Godzinami przesiadywała na parapecie i przyglądała się ich usposobieniom, zdolnościom organizacyjnym, wspólnym działaniom i konfliktom.
Jako postulantka, Czesia otrzymała szczególne pozwolenie, aby zostać matką chrzestną swego siostrzeńca Zbigniewa. Matka Stylita miała wówczas powiedzieć do Matki Prowincjalnej Stanisławy Dankowskiej „Matko, chciejmy ten wyjątek uczynić, bo może to dziecko księdzem zostanie”. Słowa te sprawdziły się. Ksiądz Zbigniew Pawlak święcenia kapłańskie otrzymał 30 maja 1957 roku.
W dniu 27 lipca 1933 roku postulantka Czesia, otrzymała habit zakonny oraz przyjęła nowe imię – Siostra Maria Włodzimira. Tak rozpoczęła nowicjat, czyli roczny czas próby i intensywnych przygotowań do złożenia Pierwszej Profesji. Jako nowicjuszka pracowała w refektarzu. Chętnie czytała żywoty świętych, zwłaszcza w niedzielę. Jej ukochaną świętą była św. Tereska od Dzieciątka Jezus, którą starała się naśladować na drodze dziecięctwa duchowego. Siostra Włodzimira należała także do chóru nowicjackiego prowadzonego przez siostrę Cecylianę Posert. Siostra ta polecała jej recytację modlitw i wezwań podczas cotygodniowego śpiewu Godzinek ku czci Najświętszej Maryi Panny. Jej miłość do Matki Bożej była tak żywa, że aż emanowała na zewnątrz. Matka Stylita powierzała jej często opiekę nad zakrystią, ozdabianie ołtarza i służenie do Mszy św. Wykonywała to wszystko sumiennie i z wielką radością.
Siostry przebywające z siostrą Włodzimirą w nowicjacie podkreślają, że kochała przepisy zakonne i bardzo sumiennie ich przestrzegała. Szczególnie umiłowała milczenie. Siostra Wirgilia tak to wspomina: „W nowicjacie pracowałyśmy razem w refektarzu. Siostra Włodzimira była cicha, małomówna, stale rozmodlona. Zachowywała się tak, jakby jej wcale nie było. Umiała zachować milczenie. Gdy byłyśmy nieraz głośne, zwracała nam uwagę, że jesteśmy w klasztorze, że z milczenia zdamy także przed Bogiem rachunek. Nigdy nie odmawiała pomocy. Zawsze grzeczna, uprzejma, życzliwa, z miłym uśmiechem na twarzy. Nigdy nie widziałam jej głośnej, zdenerwowanej lub złośliwej”. W kaplicy klęczała zawsze bez oparcia, lekko pochylona do przodu, ręce miała złożone, a oczy wpatrzone w tabernakulum. Bywało, że wstawała w nocy i kładła się na posadzkę w sypialni, lub siadała na łóżku, i modliła się. Siostry, które z nią były, często podkreślają jej umiłowanie modlitwy. Same bardzo lubiły przebywać obok niej na modlitwie, mówiły wówczas, że przy niej czuje się obecność Bożą.
Siostra Włodzimira swoje pierwsze śluby zakonne złożyła 28 lipca 1934 roku. W tym dniu zapisała takie zdanie: „Daj, Jezu, abym mogła umrzeć jak Ty – zapomniana i wzgardzona”. Karteczkę z tym zdaniem zawsze nosiła przy sobie. Słowa te podkreślają jak głębokie było jej życie wewnętrzne. W tak młodym wieku, tak bardzo zdecydowanie i wręcz heroicznie starała się upodobnić do Jezusa, swego Boskiego Oblubieńca. Cierpienie, samotność i ostatnie miejsce były tymi wartościami, które szczególnie umiłowała.
Zaraz po złożeniu profesji przełożeni skierowali siostrę Włodzimirę do pracy w ochronce dla dzieci z rodzin bezrobotnych. Ochronka ta znajdowała się na terenie parafii pw. św. Jana Jerozolimskiego na Komandorii w Poznaniu. Uczęszczały do niej dzieci z rodzin bardzo biednych, mieszkających w barakach, gdzie brud, głód, robactwo i nędza moralna były codziennością. Pracowała tu z całkowitym oddaniem. Starała się o odzież, żywność, środki czystości. Nade wszystko starała się wszczepić w dziecięce serca wiarę w Boga, w Jego miłość i miłosierdzie. Przed Adwentem, kwestowała u bogatych kupców poznańskich. W ten sposób zdobywała dość dużą ilość różnych materiałów, z których, siostry szyły ubranka dla biednych dzieci. Były one prezentem bożonarodzeniowym, budzącym wiele radości zarówno wśród dzieci, jak i rodziców, których nie stać było nawet w święta na takie dary. Ksiądz prałat Karol Mazurkiewicz, proboszcz parafii, był pełen uznania dla jej pracy.
Dwa lata później, 3 listopada 1936 roku, utworzono ochronkę przy kościele Bożego Ciała w Poznaniu. Patronką tej ochronki została św. Jadwiga Królowa. Przełożeni zadecydowali, że siostra Włodzimira zostanie jej kierowniczką. Pracy było sporo przy urządzaniu nowego miejsca. Jeden plus, że mieściła się ona na ul. Łąkowej 3, czyli kilka metrów od domu sióstr. Siostra Włodzimira zawsze z wielką troską i miłością zabiegała o dobro dzieci. Wiedziała, że brakuje im podstawowych rzeczy, dlatego zwracała się z prośbą do Wydziału Opieki Społecznej Magistratu Miasta Poznania o subwencje finansowe na dożywianie dzieci i wyposażenie ochronki. Również nawiązała współpracę z sąsiednią szkołą prywatną, do której uczęszczały dzieci z rodzin zamożnych. Poprosiła, aby dzieci te przynosiły drugie śniadanie dla swych młodszych koleżanek i kolegów z ochronki.
Dbała także, o pobyt dzieci na świeżym powietrzu. W tym względzie uzyskała zgodę towarzystwa gimnastycznego „Sokół” na korzystanie z boiska. Miejsce było doskonałe. Bezpieczne, bo ogrodzone wysokim płotem, było tam dużo trawy, a w razie deszczu można było schronić się pod drewnianą trybuną. Rodzice siostry Włodzimiry podarowali jej czterokołowy wózek z dyszlem i drabinkami. Woziła w nim żywność i słabsze dzieci.
Siostra Włodzimira urządzała także, wraz z siostrami z innych ochronek, różne imprezy i wycieczki. Siostra Helena tak to wspomina: „Na jednej takiej wspólnej wycieczce do lasu golęcińskiego w czerwcu 1939 roku miałam możność zaobserwować troskliwość siostry Włodzimiry o dzieci, by miały pod dostatkiem słodyczy i pieczywa. Widać było jej kochające serce, myślała przede wszystkim o tym, by biednym dzieciom ofiarować jak najwięcej”. W okolicy świąt zbierała w parafii dary, z których później przygotowywano paczki dla dzieci z ochronki.
Mimo tych trudnych warunków i niełatwej pracy, nigdy nie słyszano, aby siostra Włodzimira narzekała czy złościła się na swoją pracę. Wręcz przeciwnie z wielkim zapałem angażowała się, by dawać swoim dzieciom jak najwięcej. Wszystkie zajęcia przygotowywała bardzo sumiennie wykorzystując swoje zdolności. Praca w ochronce trwała do późnych godzin popołudniowych, dlatego siostra Włodzimira nie bywała na wspólnych południowych posiłkach. Nigdy nie upominała się o swoje, a bywało że zadowalała się resztkami, które pozostały.
Siostra Włodzimira, przez czas postulatu, nowicjatu i junioratu, przygotowywała swoje serce poprzez modlitwę, pogłębianie swej więzi z Jezusem, a także poznanie i ukochanie Zgromadzenia, do tego najważniejszego momentu, jakim było złożenie ślubów wieczystych. Wiemy, że dużo myślała o tej chwili i tęskniła za nią. Jedna z sióstr, która spotkała się z nią podczas wakacji, opowiada, że siostra Włodzimira mówiła jej o swoich ślubach wieczystych, do których pozostawały jeszcze dwa lata. Ten wyjątkowy dzień miał miejsce 28 sierpnia 1939 roku, na trzy dni przed wybuchem drugiej wojny światowej. Zachował się pamiątkowy obrazek, na którym widnieje napis „ O Maryjo spraw, abym na Sercu Twoim stała się drugim Jezusem”.
Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd cierpienia znosimy, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele.
2 Kor 4, 7-10
Wojna zmieniła diametralnie codzienne życie społeczności. Ludzie żyli w strachu o życie najbliższych i własne. Nie mogąc pracować wśród swych ukochanych dzieci, siostra Włodzimira pomagała gorliwie w pracach domowych. W tym czasie siostry, wstawały na nocną adorację, aby modlić się o pokój na świecie i o pomoc Bożą w tych trudnych czasach. Okupacja i sytuacja polityczna w kraju zmusiły wiele sióstr do opuszczenia Zgromadzenia. Po naleganiach najbliższych, zwłaszcza matki, Poznań opuściła także siostra Włodzimira, choć bardzo pragnęła pozostać z siostrami. Niestety, jej stan zdrowia budził wiele zastrzeżeń i przełożeni przychylili się do prośby rodziców. Siostra Włodzimira bardzo przeżywała konieczność zmiany stroju zakonnego na świecki. Będąc w Ostrowie, często odwiedzała siostry przy ul. Gimnazjalnej. Przychodziła tu na Msze św., modlitwy oraz konferencje, które głosił kapłan ukrywający się przed hitlerowcami. Pomagała także w pracach domowych.
Pomimo troskliwej opieki w domu rodzinnym, stan zdrowia siostry Włodzimiry pogarszał się. Po pewnym czasie stwierdzono objawy rozwijającej się gruźlicy, która od dłuższego czasu niszczyła jej organizm. Czasy były naprawdę trudne. Lokatorzy kamienicy, w której mieszkali Wojtczakowie, dowiedzieli się, że ma się do ich domu wprowadzić niemiecka rodzina. Donieśli, że w ich domu znajduje się chora na gruźlicę, myśląc, że w ten sposób unikną niepożądanego lokatora. Niestety, stało się zupełnie inaczej. To siostra Włodzimira została zabrana i umieszczona w przytułku dla starców przy ul. Zdunowskiej (dziś Partyzanckiej). W tym czasie kaplicy już tam nie było, a siostry, mieszkające w przytułku i zajmujące się chorymi, Najświętszy Sakrament ukrywały w swoim mieszkaniu. Kapłan, który w tym czasie odprawiał potajemnie Msze św., nie życzył sobie, aby wprowadzać kogokolwiek, tym bardziej że wiadomo było, iż wśród podopiecznych panuje donosicielstwo i że siostry są śledzone. Siostra Włodzimira, dopóki jej siły pozwalały, chodziła na Mszę św. do parafii, albo na ul. Gimnazjalną. Początkowo mama odwiedzała ją codziennie, czasem widziały się w kościele, ale nie trwało to długo. Zakazano jej tych wizyt ze względu na zakaźną chorobę córki. Mimo to ona i tak przychodziła ukradkiem pod okno przytułku. Choroba posuwała się coraz bardziej.
Największym jednak bólem dla siostry Włodzimiry nie były dolegliwości fizyczne, ale niemożność przyjmowania Jezusa Eucharystycznego. Zwierzyła się z tego jednej z sióstr z domu na Gimnazjalnej, a ta nie namyślając się długo powiedziała o wszystkim przełożonej. Siostry wraz z ukrywającym się kapłanem postanowili, że będą przynosili jej Komunię św. W świeckim ubraniu, w korporale ukrytym pod płaszczem, siostry świadome grożącego im niebezpieczeństwa, niosły ukrytego Jezusa. Wchodziły do pokoju, rozwijały korporał, a siostra Włodzimira spożywała Najświętsze Ciało. Wszystko odbywało się szybko, aby nikt niczego nie zauważył. Siostry, które ją odwiedzały, wspominają, że nigdy nie żaliła się i nie narzekała na swe cierpienia. Pogodnie mówiła o swojej śmierci, czekała na nią. Nie był to lęk przed nieznanym, czy chęć szybkiego zakończenia cierpień. To była prawdziwa tęsknota za spotkaniem ze swoim Panem i Zbawicielem. Siostra Włodzimira pozostając w odosobnieniu nadal utrzymywała duchową więź z siostrami. Nie mogąc uczestniczyć w życiu sióstr głęboko wierzyła, miała wręcz niezachwianą nadzieję, że „jako członek Rodziny zakonnej św. Elżbiety może współuczestniczyć w łaskach, z których korzysta całe Zgromadzenie oraz zasług które są wysłużone przez cierpienia Sióstr w obozie”. Swoją wielką miłość do Jezusa wypowiedziała w pamiętniku, który pisała dla swej matki, aby był dla niej pociechą po jej śmierci.
Czas ziemskiej wędrówki zakończył się dla siostry Włodzimiry 20 lutego 1943 roku, w dniu jej trzydziestych czwartych urodzin. Poprosiła o gromnicę i aby zawołano siostrę przełożoną, gdy ta podeszła do łóżka powiedziała tylko „Umieram”. Modliła się coraz ciszej, aż zasnęła na wieki.
Nie nam Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę za Twą łaskawość i wierność!
Ps 115, 1