Droga duchowa Siostry M. Włodzimiry Wojtczak elżbietanki

 

o. prof. dr hab. Piotr Neumann OCD

 

Życie siostry Włodzimiry, elżbietanki, może się wydawać bardzo zwyczajne. Nie było długie, nie było w nim nadzwyczajnych dokonań, jak bywa choćby w życiu osób zakonnych, które założyły nowe zgromadzenie, albo które pełniły przez wiele lat urzędy przełożeńskie lub dały początek znaczącemu dziełu, które zyskało sławę albo przyniosło wielkie dobra dla ludzi np. na odcinku wychowania czy chrześcijańskiej caritas. Nie doznała też prześladowań ani nie poniosła śmierci męczeńskiej. A jednak wydaje się, że w całej swej zwyczajności siostra Włodzimira była wielka. Rzecz jasna nie w kategoriach i według mądrości tego świata, ale w perspektywie wiary i wartości nadprzyrodzonych. Wielka była w swoim oddaniu się Bogu, w wierności łasce powołania, w wydaniu się na wszystko, czego od niej Bóg zażądał. A zażądał wszystkiego.

Jak zostało powiedziane, życie najpierw Czesławy Wojtczak, a następnie siostry Włodzimiry elżbietanki, było zwyczajne. Urodziła się w rodzinie wierzącej i swoją wiarę praktykującej, na wsi w południowej Wielkopolsce. Jako dziewczynka wraz z rodzicami przenosi się do Ostrowa Wielkopolskiego. Żyje w rodzinie, która otacza ją miłością, w warunkach pewnej zamożności i dostatku, ale w rodzinie, jakich w Ostrowie i licznych średniej wielkości miastach w Wielkopolsce czy w innych regionach było bardzo wiele. Rodzice dbali o jej wychowanie i wykształcenie. Ukończyła gimnazjum i liceum, naukę uwieńczyła maturą. Otrzymała staranne wychowanie religijne.

Czesława pragnie oddać się Bogu w życiu zakonnym i zarazem marzy o życiu, które wydaje się jej najbardziej radykalne w tym oddaniu, chce zostać karmelitanką bosą. Widać, że pragnie złożyć Bogu ofiarę również ze swej wolności poruszania się i działania, przyjąć życie w klauzurze i oddzieleniu od świata zewnętrznego, w tym także od bliskich. Tu Pan Bóg dopuszcza sprzeciw matki i oczekuje od niej innej ofiary, mianowicie rezygnacji z pragnienia życia w Karmelu. Czesława uzyskuje zgodę rodziców na podjęcie życia w Zgromadzeniu Sióstr św. Elżbiety. Wstępuje zatem do elżbietanek. Widać w tym kroku, że pragnie ustrzec to, co najważniejsze, chce oddania się Bogu w życiu zakonnym, które jakąkolwiek by miało formę, wymaga zupełności. Widać też, że dla niej najważniejsze jest, aby przez złożenie ślubów zakonnych poślubić Jezusa-Oblubieńca. I to się dokonuje. Wstępuje w czasach, gdy do wielu zgromadzeń zakonnych, które zwykło się nazywać czynnymi (choć podstawą życia w każdym z nich jest intensywne życie modlitwy), wstępowały rzesze młodych dziewcząt i kobiet. Były to czasy, gdy do postulatu, a następnie nowicjatu wstępowało po kilkadziesiąt kandydatek. A zatem i pod tym względem Czesława szła drogą, owszem w jakimś sensie wyjątkową, bo każde powołanie otrzymane od Boga jest jedyne, wyjątkowe i niewypowiedzianej wartości, ale zarazem kroczy pośród całej rzeszy innych młodych osób, które do rodziny Elżbietańskiej w tym czasie wstąpiły.

Z lat formacji zakonnej niewiele o niej wiemy. Jednak na szczególną uwagę zasługują słowa napisane przez siostrę Włodzimirę w dniu pierwszej profesji zakonnej: „Jezu, daj, abym mogła umrzeć tak, jak Ty, zapomniana i wzgardzona”. W tych słowach jest widoczny radykalizm oddania się Jezusowi i gotowość, a nawet więcej, pragnienie całkowitego upodobnienia się do Jezusa, także w Jego męce i śmierci. Jest to wydanie się na zapomnienie i wzgardę. Na razie pozostaje to w sferze pragnień, gotowości, jednak Jezus to pragnienie spełni, gdy przyjdzie jej godzina.

Jako elżbietanka profeska żyje zwyczajnym życiem zakonnym, pośród innych sióstr, podległa przełożonym, wypełniająca dzień za dniem powinności klasztornego porządku dnia, a zarazem wykonująca pracę, jaką jej akurat w danym czasie przełożone wyznaczą w placówkach i dziełach prowadzonych przez Zgromadzenie. Nie trzeba dodawać, że czyni to możliwie jak najwierniej, bo świadectwa mówią o tym wyraźnie. Można sobie wyobrazić, jak była szczęśliwa, gdy po dziewięciu latach formacji, w końcu sierpniu 1939 roku może złożyć wieczyste śluby zakonne, poślubić Jezusa, swego Oblubieńca na zawsze.

Jednak już trzy dni później przychodzi coś, co burzy cały dotychczasowy porządek życia ludzi, także Kościoła, także osób zakonnych, także elżbietanek w Wielkopolsce. Rozpoczyna się wojna, następują lata okupacji niemieckiej. Zwłaszcza tu w tzw. Kraju Warty okupacja ze strony najeźdźców była szczególnie dotkliwa, a dla niektórych osób i środowisk wręcz okrutna i tragiczna w skutkach. Siostra Włodzimira, która z taką powagą i wielką wiernością przeżywała swoje życie oddane Jezusowi, oczywiście niczego bardziej nie pragnie, jak pozostać nadal w swojej rodzinie zakonnej. Kiedy pojawia się groźba, że wraz z innymi siostrami zostanie wywieziona do obozu pracy, jest na to gotowa, byle móc nadal trwać we wspólnocie sióstr.

 Tu jednak Bóg dopuszcza na nią trudne doświadczenie. Rodzice, chcąc ją uchronić od ewentualnych prześladowań, wysiedlenia, poniewierki i jakichkolwiek innych jeszcze nieszczęść, kierując się jak najlepszą wolą, postanawiają na swój sposób ratować swoją dorosłą córkę-zakonnicę i uzyskują od jej przełożonych zakonnych zgodę, aby opuściła dom zakonny w Poznaniu, zdjęła habit elżbietanki i zamieszkała w domu rodziców w Ostrowie. Z pewnością było to dla niej bardzo trudne doświadczenie, jednak przyjmuje je z poddaniem. Nie sposób tego nie widzieć w kategoriach wiary. Pomimo zewnętrznego bezpieczeństwa w domu rodzinnym i zapewnienia względnie dobrych warunków bytowych w tamtych trudnych i niepewnych czasach, jest to dla siostry Włodzimiry ofiara, jakiej żąda od niej Jezus.

 Jednak to nie jest koniec jej drogi ogołocenia. Po pewnym czasie okazuje się, że jest chora na gruźlicę, co w warunkach okupacji oznacza ni mniej ni więcej tylko bliską śmierć. Teraz musi opuścić mieszkanie kochających rodziców, które na sposób ludzki miało być jej bezpieczną przystanią, i zostaje umieszczona przez niemieckich okupantów w przytułku dla starców. Można sobie wyobrazić, co to było za miejsce i jak byli przez Niemców traktowani ludzie starzy, niedołężni, chorzy i społecznie nieużyteczni, a do tego jeszcze wymagający opieki. Przy takich ludziach (skądinąd szczególnie umiłowanych przez Boga) siostra Włodzimira otrzymuje swoje ostatnie miejsce na ziemi. Już nie w klasztorze, już nie w domu przy rodzicach, ale w przytułku i to nawet nie jak jego pensjonariusze, ale od wszystkich oddzielona jako chora na gruźlicę, oddzielona murem strachu przez ludzi obawiających się zarażenia. Nawet jej współsiostry pracujące w przytułku nie mogły się do niej przyznawać i odwiedzać, musiały udawać, że jej nie znają. Łatwo można sobie wyobrazić, co czuła wówczas, po ludzku patrząc, siostra Włodzimira. Ale co było trudniejszym doświadczeniem, albo inaczej mówiąc, największą ofiarą, jakiej Jezus od niej zażądał, to brak możliwości przystępowania do sakramentów świętych, zwłaszcza codziennego przyjmowania Komunii św., pozbawienie tego sakramentalnego jednoczenia się z Oblubieńcem.

 Ale czy to wszystko nie było przez nią skądinąd chciane, by nie powiedzieć upragnione? Oczywiście, że tak. To było spełnienie tego, o co prosiła Jezusa już dawniej, może od wczesnej młodości, z pewnością od dnia pierwszej profesji i na pewno potem, przez wszystkie następne lata. Chciała umrzeć opuszczona i wzgardzona. I to Jezus jej dał, spełnił to pragnienie, bo widział, jak czysta, szczera i wielka była jej miłość do Niego. Że wszystko to było dla niej ofiarą, że to wszystko ją jako człowieka i jako elżbietankę bardzo kosztowało, nie ulega wątpliwości, nie mogło być inaczej. Ale z drugiej strony starała się przeżywać to w wymiarach wiary i miłości do Boga. Przyjmuje to chętnie, pociesza matkę. Zapewnia, że jest prawdziwie szczęśliwa. W przeddzień śmierci pisze: „Jutro pójdę do mojego Jezusa”.

 Warto jeszcze raz podkreślić, że siostra Włodzimira szła drogą zupełnego oddania się Bogu. Że wydała się na Jego wolę, że wydała się dla Niego na ofiarę, aby żyć i umierać jak Jezus. Bóg tę postawę jej serca przyjął. Jezus jej pragnienie spełnił, dając jej udział w swoim wydaniu się Ojcu za życie świata. Wydaje się, że właśnie takie spojrzenie i takie rozumienie jej życia i śmierci po pierwsze – odpowiada prawdzie, a po drugie – sprawia, że siostra Włodzimira w swoim na pozór zwyczajnym życiu była prawdziwie niezwyczajna, była wielka. Wskazane powyżej elementy jej zewnętrznego, a nade wszystko duchowego ogołocenia są wyraźnym znakiem, że to Bóg ją prowadził. Szła drogą krzyża, drogą najpewniejszą, drogą Jezusową. Siostra Włodzimira zdaje się do nas mówić, że i dla nas, w naszym zwyczajnym życiu, świętość jest możliwa.

 

Popularne posty z tego bloga

Intencje modlitewne

Chciałabym znaleść windę, aby wznieść się aż do Jezusa